środa, 2 stycznia 2013

Pierwszy raz się oparli




Welcome, grüßen, vítejte, hola, bonjour... 

Nowy blog, nowy rok, stara historia.
Sesja tuż tuż, brak chęci i w ogóle wszystkiego. 
Śpię, marudzę i narzekam. 

Jak u Was, moje drogie? Przepraszam za tak długą przerwę, ale mam za dużo rzeczy na głowie. Na razie przede mną trzy ważne walki - prawo cywilne, karne i konstytucyjne.  Przy okazji kieliszek Martini. 
Wstawiam nową notkę. Dajcie znać, jak Wam się podoba. ;*






Urodziła dziecko… Urodziła dziecko… Urodziła dziecko… To znaczy, że co?!
Absurdalne i niedorzeczne słowa przepłynęły przez mózg Syriusza dość niemrawo. Wziął głębszy oddech, próbując zrozumieć bzdurność i nielogiczność wypowiedzi Lilith. Niemożliwe, by urodziła dziecko, odparł w duchu, starając się sam siebie przekonać. Mógłby przysiąc, że użył wtedy prezerwatywy! Rękę dałby sobie odciąć! I już po chwili intensywnych i prężnych rozmyślań nie wiedział, czy miałby dłoń czy też nie. Stop, stop, stop. Zaczął się zapędzać w swoich zastanowieniach, zwodząc własną pamięć. Przede wszystkim beznamiętność i opanowanie. To, że on miał przyjemność i zasługę ją rozdziewiczyć, nie oznaczało wcale, że niedługo później nie zdarzyli się następni wybrańcy jej łona. On nie miał sobie nic, jak najbardziej nic, do zarzucenia. Książę przybył do księżniczki, aktem miłosnym zdobył, a przy najbliższej okazji wyszedł na papierosa i już nigdy nie wrócił.
Wspiął się schodami na górę, obiecując sobie, że zajmie się tą sprawą za jakiś czas, gdy przeanalizuje ją setny raz. Dorcas jeszcze spała, oddychając miarowo. Wszedł pod ciepłą kołdrę, tuląc ją. Obecność jej osoby doraźnie odgoniła gorzkie i natarczywe myśli o nowonarodzonym dzieciątku Aminat, które potencjalnie i ewentualnie miało być jego. Ucałował jej miękkie, karminowe wargi.
- Najważniejszy nie jest biust – wymruczał Syriusz, zakładając jej kosmyk długich włosów za ucho i spoglądając, jak się przebudza. – Najistotniejsze są oczy… Kobieta bez oczu byłaby o wiele brzydsza…
- Cześć, łobuzie – szepnęła, przeciągając się z lekkim wdziękiem. Znów złożył na jej ustach czarujący pocałunek. Oddała mu się lubieżnie, wplatając ręce w jego dłonie.
- Mała kusicielko – wychrypiał rozpustnie Łapa. Kosmyki włosów opadały mu na przystojną twarz. – Jesteś najsłodszym, najsmakowitszym kąskiem…
- Czy jest tam jakaś dzika bestia? – Dorcas wbiła paznokcie w kształtny tors chłopaka. Ależ ten tatuaż był rajcujący!
– Prosisz o poranne randez-vous?
- Znasz lepszą zachętę od bardziej dogłębnej analizy mojej kobiecości? – przygryzła mu wargę, wpijając się w spierzchnięte usta zachłannie i mocno.
- W tej dziedzinie jestem nieocenionym fachowcem – dodał, przetaczając ją na plecy i kładąc się na jej rozgrzanym ciele.
Dochodziła niepełna godzina.
- Syriusz? – Dorcas odepchnęła nieznacznie chłopaka, świdrując go spojrzeniem dociekliwym bardzo, ale jednocześnie nieco frasobliwym.
- Tak?
- Chciałam Cię przeprosić za to, że nie było mnie wtedy przy Tobie… kiedy… kiedy… - dotknęła jego wyrzeźbionej klatki piersiowej, gdzie lśnił czarny odcisk psiej łapy. – Prze-przepraszam.
- To już minęło – mruknął Syriusz, przesuwając dłonią po jej gładkim udzie.
- Bolało? – zapytała, a w jej głosie czaił się przestrach.
- Tak, Dorcas – odpowiedział. – Bolało. Chciałem umrzeć.
Pochylił się nad nią i pocałował raz jeszcze. Jej usta i język były aksamitne i zapraszające.
Stał się dla niej jeszcze bardziej dzielny, bohaterski.  

***


Czas mijał skrycie i niepostrzeżenie prędko. Trzeba było robić pożytek z upływających dni, odliczać je po cichu. Była surowa zima, śnieg prószył w najlepsze, styczeń nie miał końca. Gdzie nie spojrzeć wokoło – było biało i puchowo.
Lily i James, solidnie i krzepko objęci, wracali właśnie z przechadzki oraz z odwiedzin na cmentarzu, gdzie byli złożyć kwiaty. Zgodny nastrój im towarzyszył od samego poranka. Ostatnim czasy wszystko układało się dość znośnie i pomyślnie.
- Jutro mam casting na szukającego w Appleby – odparł pogodnie Rogacz. – Nie mogę się doczekać… Tak dawno nie latałem…
- Chcesz, żebym pojechała tam z Tobą i trzymała kciuki? – zapytała Lily, uśmiechając się.
- Liluś, nie gniewaj się, ale chyba wolałbym, żeby Łapa ze mną tam był – rzekł z wolna James, targając włosy, na których osadziły się maleńkie śnieżynki. – Potem… wieczorem z chłopakami chcieliśmy iść do pubu na piwo… Mają wpaść też Gideon i Fabian…
- Zrozumiałam – odezwała się rudowłosa, naciągając mocniej czapkę na uszy. – Żona niech siedzi w domu i wyciera kurze, tak?
- Zła jesteś?
- Nie, Głuptasie – zachichotała Lily. Doskonale wiedziała, że James będzie wolał obecność najlepszego przyjaciela na przesłuchaniu w quidditcha. Pojmowała to. – Zrobię sobie babski dzień z Dorcas… No wiesz, drinki, maseczki, odżywki… Ale może byśmy mogły wpaść do baru? Napiłabym się grzanego piwa albo wina…
- Przyjdźcie – odparł James, całując ją w zmarznięty policzek.
Niespodzianie zza zakrętu dobiegł ich dość głośny rumor i wtem nadjechał wielki, połyskliwy motocykl, rycząc przeraźliwie.
- Łapo! – zawołał James, przekrzykując warkot pojazdu. – Dawno Cię nie widziałem ujeżdżającego Milagors.
- Milagros?! – parsknęła Lily, przyglądając się motorowi.
- To znaczy cud. – Black wyszczerzył białe zęby. – Obiecałem Meadows, że ją przewiozę…
- Przewiozę czy przelecę? – zarechotał Rogacz. Lily go szturchnęła łokciem.
- Najpierw jedno, później drugie.
- Przestańcie.
- Powinnaś się cieszyć, że znów nam się układa – odezwał się Syriusz rozradowany.
- Cieszę się – rzekła dziewczyna. – Naprawdę…
- Jadę. Rogaś, widzimy się jutro. – Maszyna znów zawarczała jazgotliwie i Black odjechał majestatycznie.
Lily i James ruszyli dalej w stronę ich domu, po drodze wstępując do cukierni i kupując duży kawał bloku czekoladowego. To było błogie i miłe przedpołudnie.
- Po akcji w Chelmsford Park Łapa stracił swoją różdżkę, prawda? – zapytała Lily, przypominając sobie owy straszny dzień.
- Śmierciożercy mu ją zabrali – odparł James. – Ale pan Ollivander zrobił mu nową…
- Całe szczęście. Pomyśl, jakby coś się stało panu Ollivanderowi i nie mógłby już wyrabiać nowych różdżek…
- Wtedy skrzaty domowe przejęłyby nad nami panowanie – rzekł Rogacz żartobliwie.
- Zmarzłam – mruknęła Lily, wtulając się w chłopaka. – Wracajmy do domu.
- Może jakiś gorący prysznic na poprawę temperatury ciała? – spytał bystro Rogacz, obdarzając ją jednym ze swych czarujących uśmiechów.
- Możliwe…  
- Dobra z Ciebie dziewczyna – zaśmiał się James, wolną ręką znów mierzwiąc mokre od śniegu włosy.
- Dobre dziewczyny to złe dziewczyny, które nigdy nie zostały przyłapane – odpowiedziała radośnie Lily.







***


Kilkanaścioro zebranych osób stało na murawie owalnego boiska do quidditcha, trzymając miotły w dłoniach i trzęsąc się z zimna. Powietrze było lodowate i suche. Na trybunach zebrała się spora grupa gapiów i kibiców, a w śród nich znajdował się Syriusz.
Na trawnik wkroczył dość rosły mężczyzna o siwych włosach i dużych, rosochatych wąsach. Za nim podążały cztery postacie w jasnoniebieskich szatach z wyszytymi nazwiskami na plecach.
- Nazywam się Timothy Robinovitz – chrząknął postawny osobnik. – Jestem trenerem drużyny Strzał z Appleby. Na wstępie zaznaczę, że wałkonie i obiboki nie zagrzeją tu miejsca!
Zaległa cisza i każdy przybrał na twarz minę mówiącą, że nie jest nygusem czy nierobem.
- Czy jest ktoś, kto nigdy w życiu nie grał w quidditcha? – zapytał surowo Robinovitz, mierząc ciętym wzrokiem zebranych. Trzech dość chucherkowatych młodzieńców podniosło ręce wysoko.
- W takim razie Wam już dziękuję – odparł sztywno mężczyzna. – Potrzebujemy graczy z doświadczeniem i wprawą. – Odchrząknął, po czym kontynuował - Ci, którzy kandydują na miejsce ścigającego, przejdźcie na lewą stronę boiska. Ci, co chcą startować na pozycję szukającego na prawą.
James spojrzał po swych rywalach, zastanawiając się, jakie może mieć szanse. Trójka gości wyglądała zdecydowanie na starszych, byli bardziej barczyści i zwaliści. Nikt się nie odzywał. Chłopak postarał się uspokoić nieco zadygotane nerwy. W końcu w Hogwarcie był gwiazdą! Nie ma się czego obawiać! Przybrał na twarz bezczelny uśmiech i wyprostował się.  
- Witam serdecznie. – Podszedł do nich wysoki, dobrze zbudowany, na oko dwudziestokilkuletni chłopak o krótkich włosach i rozgarniętych oczach. – Nazywam się Lino Gusting i jestem napastnikiem Strzał, a to jest Lois Jilt – dodał, przedstawiając towarzyszącą mu młodą kobietę, która również wydawała się być po dwudziestce.
- Czołem! – zawołała radośnie Lois, uśmiechając się do wszystkich kokietująco. – Gram na pozycji ścigającego.
- Zrobimy sobie tutaj indywidualną rozgrywkę i wybierzemy dwie najlepsze osoby – odparł Lino Gusting. – Te dwie wybrane osoby zagrają pełny mecz z resztą drużyny. Do dzieła!
Otworzył skrzynię z piłkami i sięgnął po maleńkiego, złotego znicza. Rogacza aż ciarki przeszły z podekscytowania. Łapa pomachał do niego pokrzepiająco. Zauważyła to Lois i uśmiechnęła się rozkosznie.
- Wypuszczę znicz i na mój znak wystartujecie – rzekł Gusting. – Żeby przejść do drugiego etapu, trzeba zdobyć dziesięć punktów, czyli dziesięć razy złapać piłeczkę.
Zatrzepotały złote skrzydełka i maleńka kuleczka pofrunęła wysoko do góry. Łapa na trybunach zacisnął mocno kciuki, wpatrując się w swojego przyjaciela.
- Trzy… dwa… jeden… - Lino Gusting dmuchnął w gwizdek i osiem postaci wzbiło się w powietrze, rozlatując się w różne strony. Nie minęła nawet minuta, a dumny James ściskał złocistą piłkę w dłoni. On był do tego stworzony, rewelacyjny, w przestrzeni czuł się znakomicie, a quidditch stanowił połowę jego życia. Wrodzony instynkt i popęd dawały mu bezwstydną przewagę.  
- Brawo! – zawołał wyrośnięty pałkarz, unosząc kciuk. – Punkt dla Ciebie.




- Jesteście w końcu parą czy nie? – zapytała dosadnie Lily z lekkim uśmiechem. Machnęła różdżką i dwie filiżanki małej czarnej popłynęły leniwie w powietrzu, lądując na salonowej ławie. Ogień radośnie tańcował w kominku, grzejąc mocno. – Więc? – Zasiadła w miękkim fotelu i spojrzała na przyjaciółkę, unosząc brwi ku górze.
- To nie jest takie proste i oczywiste – odrzekła Dorcas, upijając gorącej kawy.
- A mi się wydaje, że jest – powiedziała Lily. – Tylko Wy jesteście niewiarygodnie problematyczni. Wiesz czemu? Bo każde z Was ma swoją cholerną dumę i nie umie się przełamać, by wyznać, co czuje do drugiego.
- Nie trzeba zbyt wielu słów, by wyrazić pożądanie – zachichotała Dorcas, wracając myślami i wspomnieniami do ostatniej ich wspólnej nocy.
Syriusz ujął jej wargi swoimi i ten pocałunek szorstki, niecierpliwy i wręcz palący sprawił, że Dorcas otworzyła się na niego bez granic, wsuwając mu zręcznie dłonie pod koszulę. Poczęła ją rozpinać, pieszcząc jego twarde mięśnie. On zaś zdjął jej bluzeczkę, rozkoszując się każdym centymetrem odkrywanego ciała.
- Dorcas, mówię do Ciebie – odezwała się Lily, świdrując dziewczynę swoim na wskroś przeszywającym wzrokiem.
- Przecież Cię słucham…
- Mówiłam, że powinniście z Blackiem porozmawiać, bo wtedy będzie Wam łatwiej – oznajmiła Lily.
- Aha, porozmawiać.
Dorcas powoli traciła zmysły z podniecenia, jej głowa opadła bezwiednie na ramię Syriusza, a biodra przylgnęły chciwie do jego naprężonego ciała. Każdy jego pocałunek w kark palił jak ogień. Już nie była w stanie się opierać. Odwróciła twarz, by mógł znów wedrzeć się językiem do jej ust.
- Wiem, mam świadomość tego, że Black to kobieciarz i flirciarz, który nigdy nie był w żadnym poważniejszym związku, ale może właśnie warto spróbować… Każdy w końcu dorasta, spójrz chociażby na Jamesa. Wierzę, że Black w końcu też dojrzeje bardziej. To dobry facet i byłabyś z nim szczęśliwa.
- Tak sądzisz? – mruknęła Dorcas, patrząc gdzieś przed siebie.
- Sekret szczęścia poznasz wtedy, gdy znajdziesz się w odpowiednich męskich objęciach – odparła Lily.
- Sekret szczęścia mówisz…
Ale Syriusz nie chciał już pocałunków. Jego silne ręce chwyciły ją za talię i przyciągnęły z całej siły do niego. Dorcas poczuła, jak się w nią wbija mocno, ostro, brutalnie doprowadzając do gwałtownej przyjemności. Czuła go, gdy wywoływał eksplozję rozkoszy, docierając do najbardziej delikatnych zakamarków jej skóry. Przyspieszył, a Dorcas zaczęła krzyczeć, rozpływając się w fali uniesienia.
- Dors?
- Tak?
- Czy Ty w ogóle mnie słuchasz?
- Staram się – rzekła dziewczyna, powracając do świata realnie rzeczywistego. Znów napiła się kawy, spoglądając na rudowłosą. Obok na sofie smacznie spał bielusieńki kotek. – Ciekawe jak tam idzie Rogaczowi – zagaiła nową rozmowę, bo pogawędka na temat Łapy nie była dobrym pomysłem.



- Nie zgadzam się i już – rzekł nieugięcie Remus, wstając od stołu i świdrując spojrzeniem twardym jak skała Tilę. Burza jej loków napuszyła się ostrzegawczo, jednak on się tym zupełnie nie przejął. – Nie chcę, byś należała do Zakonu Feniksa. To zbyt niebezpieczne i groźne!
- Czyli Ty możesz sobie narażać życie i walczyć z Sam-Wiesz-Kim, a ja nie, tak? – odparła niewzruszenie. – Według Ciebie to jest sprawiedliwie?
- Nie chcę Cię stracić, rozumiesz? – warknął chłopak, odwracając się do niej plecami.
- Lily jakoś jest w Zakonie i James tak czy owak nie ma nic przeciwko – prychnęła Tila. 
- Tak myślisz? – burknął Lunatyk. – To idź i zapytaj się go, czy nie ma nic przeciwko.
- Ale jakoś to toleruje!
- Bo musi – odparł chłopak.
- Alicja też jest w Zakonie!
- Co z tego?! – prawie krzyknął Remus. Nie mógł pojąć, dlaczego Tila jest tak nieznośnie uparta, jakby nic nie rozumiała. – To nie jest zabawa! Tam można umrzeć!
- Zabronisz mi?
- Jeśli mnie do tego zmusisz…
- Nie mów mi, co mam robić, bo i tak zrobię inaczej!
- Uspokój się!
- W takim razie ja nie chcę, żebyś był w Zakonie – fuknęła wściekle, siadając na krześle i zakładając nogę na nogę. – Odejdź stamtąd.
- Nie mogę – odparł Remus znacznie ciszej, zdając sobie właśnie sprawę, że w tej rozmowie doszli do tematu, którego bardzo unikał ostatnim czasy.
- Dlaczego niby?
- Bo nie…
- Chyba nie składałeś żadnej Przysięgi Wieczystej, co?!
- Mam bardzo ważne zadanie do wykonania – rzekł spokojnie, nie patrząc na nią. Utrzymywanie wszystkiego w tajemnicy zaczynało go przewyższać. Czuł się nieporadnie i niedołężnie, a na domiar złego zbliżała się kolejna pełnia. Jak miał jej wszystko wyjaśnić? Jak miał powiedzieć, że w tajnej organizacji zwalczającej Lorda Voldemorta jest wisienką na torcie wśród członków, gdyż jako jedyny ma dostęp do podziemnego światka wilczych watah, wampirzych istot i innych ciemnych, niebezpiecznych typów. Próbował zaskarbić sobie ich zaufanie, nie tracąc przy tym swojego człowieczeństwa. Usiłował ich przekonać, że strona Albusa Dumbledora jest korzystniejsza i bardziej opłacalna, mimo że miała mniej do zaoferowania.
- Przecież nie powiesz, że robisz coś ważniejszego od Jamesa czy Syriusza? – zapytała z kpiącym tonem. Cała ta gadka porządnie ją zirytowała.
- Tila – westchnął ciężko Lupin, siadając obok niej na krzesełku i łapiąc ją za dłoń. – Kocham Cię i chyba przyszedł czas, żebym Ci coś powiedział…
- Znowu mnie zdradziłeś!? – mruknęła, zanim zdążyła pomyśleć, co mówi.
- Nie – rzekł prędko Remus. – Ale muszę Ci się do czegoś przyznać.
- Przyznać? – jej głos był zdenerwowany.
- Likanotropia – odezwał się po dłuższej chwili Lunatyk. Serce miał tak ciężkie jak jeszcze chyba nigdy. Dłonie mu się spociły i nieznośne gorąco uderzyło w twarz, ale musiał jej to wyznać. Kochał ją najmocniej, jak potrafił, a ujawnienie było jedynym wyjściem.
- Słucham? – spytała cienkim głosem. Oczywiście nic nie zrozumiała, tak jak się spodziewał.
- Pamiętasz, jak co miesiąc byłem chory w szkole? – odpowiedział pytaniem, bojąc się, że słowa uwierające go gardło, w końcu przestaną się wydobywać z niego i zamilknie.
- Pamiętam, no i?
- Wi-wilkołactwo – wydusił z siebie z trudem. Starał się na nią patrzeć, ale nie mógł. Kolejny raz w życiu czuł do siebie okropny i odpychający wstręt. Pogarda, obrzydzenie, odraza, nienawiść.
- Remus?
- Tila – ujął ją mocniej za dłonie, zmuszając się do spojrzenia w jej oczy. – Jak byłem małym dzieckiem… ugryzł… ugryzł mnie wilkołak… Fenrir Greyback.
- Ugryzł? Wilkołak?! Co mi chcesz przez to powiedzieć? – Nie była zdolna, by ukryć przerażenie, ale odwzajemniła uścisk rąk.
- Przy każdej pełni księżyca przemieniam się w niebezpiecznego dla ludzi wilka… wilkołaka – wyszeptał niemal bezgłośnie. – Owładnięty morderczym szałem czekam do rana, by znów wrócić do ludzkiej postaci i wieść nędzne życie wyrzutka w świecie czarodziejów.
Zlękniona dotknęła jego twarzy. Nadal był znajomo ciepły.
Powoli zbliżył się do niej, jakby chciał, żeby się z nim oswoiła. Przytulił ją, zamykając w szczelnym uścisku swoich barków.
- Nie boisz się? – wyszeptał, muskając wargami skórę jej szyi. Lekko dygotała, ale spojrzała na niego dość pewnie. Pocałowała go, degustując się w jego ustach. Tak na pewno smakowała miłość.
- Boję. – Pod dotykiem jego rąk zadrżała rozkosznie i poczuła, że jej ciało budzi się do życia. Przylgnęła mocniej, wyczuwając jego twardniejącą męskość i nie mogąc uwierzyć, że strach wzbudził w niej takie pożądanie. Jego dłonie zaś były wszędzie. Delikatnie rozpięły spodnie, pieściły uda, drażniły pępek. – Boję się, ale jest mi dobrze.
Spojrzeli sobie głęboko w oczy. Sprytne palce dziewczyny odnalazły guzik od dżinsów Remusa. Już po chwili gładziła skórę jego podbrzusza, prędko doprowadzając go do stanu wrzenia.
- Szy-szybko! – sapnęła Tila. – Łó-łóżko…




- Potter! Twoje zdrowie!
- Zdrowie Rogacza!
- Nowego szukającego Strzał z Appleby!
Kilka pękatych kufli z piwem i wysokich szklanek z grzanym winem zostało uniesionych wysoko w toaście. Szkło dźwięcznie zadzwoniło i wybuchły śmiechy. Lily jeszcze raz ucałowała Jamesa, który pękał z dumy.
Grupa osób zajmowała dość długi, drewniany stół. Było dosyć głośno i gwarno.
- Przepraszamy za spóźnienie. – Lupin uściskał rękę Rogatemu. – Stary, dobra robota.
- Wschodząca gwiazda quidditcha – zaśmiała się Tila, ściągając płaszcz i zajmując miejsce koło Remusa. Rozejrzała się po pozostałych towarzyszach, kilkoro z nich nie znała. Przez parę sekund zastanawiała się, czy wszyscy tutaj zebrani wiedzą o futerkowej przypadłości jej ukochanego i jak wiele rzeczy jeszcze przed nią skrywa.
- Dziękuję! – zaśmiał się James. Czuł się wspaniale. Objął Lily ramieniem i uśmiechnął się szeroko, wolną ręką czochrając sobie potargane już włosy.
- Nikt Was nie śledził? – Fabian Prewett zwrócił się do Remusa, gdy ten wrócił od barowej lady z dwoma chmielowymi napojami i zajął miejsce przy stole.
- Spokojnie – mruknął cicho Lunatyk, starając się, by Tila za dużo nie usłyszała. – Nie. Żadnych czarodziejskich śladów…
- Chłopki, wrzućcie na luźniejszy tryb – zarechotał Łapa. Był w wyjątkowo dobrym humorze. Dorcas zaśmiała się przecudnie. – Nie zachowujcie się, jakby ktoś na Was rzucił zaklęcie kąsające.
- Black, masz rację – zarechotał Mundungus Fletcher, upijając kilka łyków swojego trunku.
- Dumna jestem z Ciebie – wyszeptała Lily Jamesowi na ucho frywolnie. – Pobudzasz mnie jeszcze bardziej… Mój osobisty, prywatny zawodnik… Szukający podniecający!
- W ogóle to posłuchajcie uważnie – zaśmiał się Fabian, przesuwając się nieco i robiąc miejsce Dedalusowi Digle. – W kwietniu mój chrześniak skończy rok.
- I mój również – dodał Gideon.
- Gratulacje – rzekł Benio Fenwick, ukazując nierówne zęby w poczciwym uśmiechu.
- Mali Fred i George są znakomici – odparł Fabian. – Nasza siostra cudowną rodzinę ma… aż czasami jej zazdroszczę…
- Można byłoby znaleźć jakąś żonę – rzekł Gideon i zarechotał.
- Pewnie, chłopaki. Szukać żon i to prędziutko! – zaśmiał się wesoło James. – Dlaczego macie mieć lepiej niż ja?
Wszyscy parsknęli chichotem, kiedy Rogaty zarobił porządnego kuksańca w bok od rudowłosej.
- Każdy rozsądny – odrzekł Łapa, ukazując bialutkie zęby.
Czas mijał w urzekającej atmosferze, napoje wysokoprocentowe był radosnym dodatkiem miłego wieczoru, jednak, gdy zmierzch już całkiem głęboki zapadł, zaczęli się zbierać do domów.
- Jeszcze raz: moje gratulacje – odparł dobrotliwie Benio Fenwick, klepiąc Jamesa po ramieniu i otwierając drzwi przed Lily. Przeciąg się zrobił i od razu chłód styczniowego powietrza poczuli na twarzach, kiedy gromadą sporą wysypywali się z baru.
- A Zakon to tak upija się i nie boi, że po pijaku coś wygada? – padło lodowate pytanie płynące spod kaptura złowrogiej postaci stojącej na środku ulicy. Obok niej pojawiło się z półtora tuzina innych, równie złowieszczych i posępnych. Oblicza śmierciożerców skrywały maski i długie peleryny.
Doskonale stworzony, perfekcyjny mechanizm owcy i kozła ofiarnego. Zbiorowy strach i niepewność w moralnej stałości i niestałości. Niszczyciele nadziei, królowie rdzy i wraków ludzkich jako zwiastun spustoszenia.
- Rosier, dobry wieczór – mruknął Dedalus Digle. Pozostali stanęli po jego obu stronach, sięgając po różdżki. Uliczka była ciemna i pusta, żywej duszy nie było.
- Jest nas o wiele więcej – syknęła Bellatrix, unosząc wyżej różdżkę. – Poddajcie się, a ocalicie.
- Krwi czarodziejów nie chcemy przelewać – odezwał się chłodno Bakchus Malfoy, bart Malfoya seniora. Bok w bok stał z nim jego bratanek. – Poddajcie się.
- Nie damy Wam za wygraną, szmatławe męty – warknął twardo Gideon Prewett. Jego wzrok był pełen nienawiści.
- Nie ma z Wami świętobliwego Dumby’ego ani durnego Szalonookiego – sapnął Augustus Rookwood. – Kto Was obroni? Nawet tego głupola Hagrida z Wami nie ma!
- Gdzie jest Kwatera Główna Zakonu Feniksa? – padło pytanie ze strony coraz bardziej wściekłej Bellatrix.
Lily rozejrzała się ze strachem. Pomoc nie miała szansy przyjść z żadnej strony. Otoczeni i w pułapce musieli stanąć do walki, która wydawała się być zupełnie bez sensu. Była ich zaledwie niewielka garstka, jednak nie zamierzali się ugiąć ani podporządkować. Przerażona Tila kuliła się za Remusem. Dorcas stała ramię w ramię z Syriuszem, oboje mieli zaciętość wymalowaną na twarzy.
- Chcecie umierać w imię idei, która już nie żyje – powiedział Antonin Dołohow. – Czarodzieje, przejdźcie na naszą stroną, a razem z Czarnym Panem zbudujemy lepszy świat, w którym szlamy już nie będą świnić swoim szlamem.
- Wyciągamy do Was rękę, dając Wam szansę – rzekł Amycus Carrow. Mimo masek zasłaniających twarze, to członkowie Zakonu doskonale już poznawali swoich wrogów po głosach i postawnych posturach.
- Wypchajcie się smoczym łajnem! – ryknął Fabian Prewett.
- Drętwota! ­– wrzasnął Gideon, celując w zaskoczonego Lucjusza Malfoya, który padł na oblodzoną drogę. W ułamku sekundy reakcja była bezzwłoczna, a czerwone i zielone snopy światła pomknęły w różne strony, powodując rozpierzchnięcie się czarodziejów.
- Crucio!
- Expelliarmus!
- Avada Kedavra! – wydarła się Bellatrix, a śmiercionośna klątwa niemalże świsnęła bok Dorcas, która odpowiedziała niestety niecelnym zaklęciem podpalającym.
- Crucio! – zawył Black, niemniej jednak nie trafił.
Rudowłosi bracia Prewettowie powalili już dwóch śmierciożerców, a teraz stawiali czoła Rabastanowi Lastrange i Philipowi Rham.
Spocony Benio Fenwick walczył z Paschalem Frielem i Ilmackiem Goylem.
- Sami – Wiecie – Kto boi się samodzielnie walczyć i tylko przysyła takie niedorajdy? – parsknął Benio, strzelając z różdżki małymi kulkami ognia. – Lacarnum Inflamare!
- Lily, uważaj! – James odepchnął dziewczynę, wywracając ją i ochraniając przed zabójczym przekleństwem. – Drętwota! Drętwota! Drętwota!
- Crucio! – wrzasnął Malfoy, o mało nie trafiając Rogacza. – Czasy na szkolne zaklęcia już dawno minęły, Potter.
Dookoła słychać było tylko pełne bólu krzyki i jęki. Ktoś padał twarzą na ziemię, za chwilę ktoś inny podnosił się z wyprostowaną ku górze różdżką. Wszystko było nieostrą, zamazaną plamą rąk i peleryn. Już nie wiadomo było kto swój, a kto nie.
- Uciekajmy! Uciekajmy! – zapiszczała słabo Lily, rozglądając się i strzelając na oślep zaklęciami rozbrajającymi.
Coś huknęło, buchnęło i naraz dało się słyszeć pełen grozy krzyk Remusa, który wśród kłębów pary klęczał przy omdlałej dziewczynie.
- Tila! Nieeeeee! Tilaaaa! – Potrząsał wiotkim ciałem.
- Obliviate! – wydarł się Dedalus Digle, pojawiając się znikąd i celując w prostej linii w gburowatą twarz Biffa Gibbona.
Gęsta ciemność zacieśniła się wokół walczących, poczuli to na własnej skórze, jakby dławili się, a niewidzialna dłoń zaciskała się coraz mocniej na ich gardłach.
- Voldemort! – zawołał Syriusz. Różdżka trzęsła mu się w dłoni, jednak głos miał nadal nieugięty. – On się zbliża!
Dorcas z rozciętym policzkiem wyprostowała się mocniej, strzelając precyzyjnym upiorogackiem w Arnolda Yaxleya, który wyrósł przed nią niespodziewanie. Lily poprawiła czarem wyrzucającym gwałtownie w powietrze.
- Brudna szlamo! – zawył nieludzko Lovre Jugson. – Kurwo! Crucio!
Lily padła, wyjąc w głos i trzęsąc się. Ból fizyczny rozdzierał ją na strzępy. Cierpienia tego nie dało się porównać z niczym innym. Tysiące ostrzy rozcinało jej skórę i przypalało żywym ogniem.
- Avada Kedavra! – Zielony snop światła wystrzelił z różdżki Jamesa i trafił prosto w klatkę piersiową śmierciożercy, który upadł martwy, jego zimne oczy wyrażały już tylko nieżywą pustkę.
Rogaczowi zakręciło się w głowie, kolana się ugięły pod jego własnym ciężarem. Na oczy już nic nie widział. Ukląkł przy Lily, ktoś do niego podbiegł, coś wywrzaskiwał.
- Wynosimy się stąd! – zawołał Mundungus Fletcher, obracając się wokoło własnej osi i znikając.
James z trudem podciągnął Lily, stawiając ją na nogi. Sam nie wiedział, skąd miał jakąkolwiek siłę, by utrzymać się w równowadze. Zniknęli, uciekając przed kolejnym zaklęciem niewybaczalnym. Naparli na ciemność w ostatniej chwili i już po sekundzie wylądowali, uderzając o twardy, zmrożony beton.
- Gdzie-gdzie jesteśmy? – zapytała Lily, dławiąc się łzami i oddychając spazmatycznie. – Gdzie re-reszta?
- W Dolinie Godryka, Liluś – wysapał James, powstrzymując się od płaczu. – Nie wiem, czemu akurat tu-tutaj się aportowaliśmy. Boże, Merlinie…
- Co się stało? – załkała dziewczyna, rozglądając się błagalnie.
- Musimy się ukryć – rzekł Rogacz, łapiąc ją za rękę i ciągnąc w stronę domu.
Z oddali już widzieli zarys budynku i ogrodu, gdy znowuż poczuli dławiące uczucie, a ciemność znów zdawała się brutalnie zagęszczać, była zimna i nieprzenikniona. Cichy krzyk w oddali przecinał noc.
Złowróżbna postać wykroczyła im naprzeciw z mroku. Chude oblicze o bladej czaszce, szkarłatnych oczach i płaskim nosie.
- Dobry wieczór – zasyczał Czarny Pan, patrząc prosto na Lily i Jamesa trzymających różdżki przed sobą. – Wspaniała noc, nieprawdaż?
- Czego chcesz? – warknął James, wydobywając z siebie resztki walecznej odwagi. Jedyne czego pragnął, to w jakiś sposób uratować swoją żonę.
- Poszukuję nowych dziarskich umysłów – odparł czarnoksiężnik, gładząc swoją różdżkę enigmatycznie. – Wspólnie zmienimy świat na lepsze! Czysta idea potrzebuje rześkich bohaterów. Lord Voldemort poszukuje zwolenników, a James Potter byłby wspaniałym nabytkiem.
- Nigdy – odpowiedział Rogacz. Zimny pot spływał mu po plecach, gorąco buchało w twarz, gdy spoglądał w te czerwone, groźne ślepia.
- Dołącz do mnie, Potter – syknął Czarny Pan.- Dołącz, a uratujesz swoją żonę od pewnej śmierci.
- Conjunctivitis! – Pisk Lily przedarł nocną ciszę. Lord Voldemort natychmiast odbił zaklęcie, a żądza mordu zabłysła w jego oczach. Furia wezbrała się w nim, a gwałtowny wiatr zadął. Szał i amok można było wyczuć na odległość.
- Avada Kedavra! – Czarny Pan wycelował różdżkę w Lily, jednak chybił o cal. Śmierć znów się o nią otarła, nie dając czasu do namysłu. Życie nie przewinęło jej się przed oczami, nie zdążyło.
- Crucio! – wydarł się Rogacz, jednocześnie uchylając się przed niewybaczalnym strumieniem światła.
- Drętwota! Drętwota! – krzyknęła Lily. – Nebula!
Zwarty i bujny kłąb pary pojawił się znikąd, otulając ich. Dym ograniczył ich widzenie, ale rzucili się ku przodowi, biegnąc w stronę domu. Voldemort miotał zaklęcia na oślep, czarnoksięskie groty świstały im nad głowami. Wyczarowana przez Lily warstwa mgiełki uratowała ich. Jeszcze James na chybił trafił puścił zaklęcie rozbrajające.
Dobiegli do furtki, wpadając na teren ogrodu i wywracając się. Tutaj w tym miejscu wszystkie czary ochronne już miały swą moc i nikt ich nie mógł sięgnąć. Dysząc i płacząc rzucili się sobie w ramiona, nie zważając na zranienia i zadrapania. Żyli. Udało im się przeżyć.


Świt przyszedł prędko, a oni oczu nie zmrużyli. Sen zdawał się być im teraz obcy i odległy – tak samo jak wczorajszy wieczór. Skromnie skuleni przed kominkiem, w którym płonął ogień, wałkowali wzdłuż i wszerz ostatnie wydarzenie. James z kieliszkiem Ognistej Whisky w ręku, starał się uspokoić, ale to wszystko było na nic. Nie mieli informacji od nikogo, sami nie wiedzieli, jak mają się skontaktować z pozostałymi członkami Zakonu.
- Zabiłem – wyszeptał cicho. – Zabiłem człowieka.
Usłyszeli hałaśliwe walenie w drzwi i nagle do saloniku wpadł skołtuniony i nastroszony Remus. Krew spływała mu po szyi, ubranie miał podarte i brudne.
- Ja-James! – zawołał. – Lily! – Chwycił butelkę z alkoholem, która stała na stole i pociągnął potężnego łyka. Łzy stały mu w oczach.
- Remus! – Rudowłosa rzuciła mu się na szyję, ściskając go. – Wiesz coś? Wiesz?
- Tila jest w Szpitalu Świętego Munga – sapnął Lunatyk i znów się napił. – Możliwe, że nie przeżyje…
Lily zakryła sobie usta, spoglądając z przerażeniem na Lupina.
- Na pewno wyzdrowieje – mruknęła cicho.
- Jest jeszcze coś – dodał Remus, siadając na krześle i ponownie upijając whisky. – Kiedy się deportowaliście, to pojawili się aurorzy z Ministerstwa Magii. Oszałamiacze latały na prawo i lewo, aresztowali kilku śmierciożerców i paru naszych…
- Co, kurwa? Jak to?! – zawołał oburzony Rogacz, także siadając przy stole.
- Ciężko było poznać kto jest kto – wyszeptał ciężko Lunatyk. Łza spłynęła mu policzku. – Zatrzymali Fabiana i Syriusza…
- Przecież oni są po naszej stronie – odparła Lily. – Moody na pewno zaraz to wszystko wyjaśni.
- Będzie mu ciężko… Merlinie – Lupin ukrył twarz w dłoniach. – Na przedramieniu Syriusza znaleźli mroczny znak. 


Serdeczności <3

The Bloody Beetroots ft. Steve Aoki - WARP



Cycha


6 komentarzy:

  1. Cóż mogę powiedzieć. Notka dosyć słaba jak na ciebie. Poprzednie były znacznie lepsze. Chociaż to może kwestia tego, że zupełnie nie ekscytuje mnie ani Quidditch ani bitwy i latające zaklęcia.
    Ciekawe zakończenie. Mroczny znak na przedramieniu Syriusza? CO ON TAM ROBI?! Przyznaję, że mnie zaciekawiłaś. Na pewno będę czytać dalej ;)
    Jeszcze jedna sprawa... Czy mogłabyś coś zrobić z tymi kropkami w tle bloga? Strasznie utrudniają czytanie. Przynajmniej mnie.
    Życzę powodzenia podczas sesji oraz oczywiście smacznego martini ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju... Black? Śmierciożerca? Twoje pomysły cały czas mnie zaskakują. Zastanawiam się co jeszcze siedzi w twojej głowie? Mi osobiście bardzo notka się podobała, może dlatego, że jestem fanką pojedynków i Quieddcha, uwielbiam takie sceny. Poza tym nie można wieczne pić, cieszyć się i uprawiać sex, w czasach jakich żyją nasi bohaterowie niebezpieczeństwo jest ich codziennością. Biedny James, w pewien sposób zrozumiał, że jest zagrożeniem dla własnej żony. Czy nie będzie sie zastanawiał, czy dobrze postąpił poślubiając Lilyanne? W końcu przez jego czystą krew, ona jest w niebezpieczeństwie. Ah i Co z dzieckiem Aminat? Syriusz jest jego ojcem? Jeśli tak, to co na to Dorcas? Tak wiele pytań, a tak mało czasu na odpowiedź.
    Całuję gorąco :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S Faktycznie spróbuj zrobić coś z tym tłem.
      AnkaEwelina

      Usuń
  3. Black Śmierciożerca? Ładnie! Podoba mi się bardzo, odświeżyłaś nieco postacie i super się czyta!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobra, to od początku. Zaczęłam czytać to opowiadanie już w 2009 roku - sama też sklecałam wypociny w tym samym czasie na wzór potterowskich opowiadań. Twoje wstrząsnęło mną (w dobrym znaczeniu tego słowa) gdyż było to pierwsze takie, w którym bohaterowie otwarcie przeklinali, palili, pili i uprawiali seks. Nie zgorszyło mnie to, bo tekst pisany przez ciebie miał w sobie coś ponad te sceny (które z resztą nie kryjąc polubiłam). Jakiś czas później, kiedy stwierdziłam, że jestem totalnym beztalenciem w dziedzinie pisarstwa, rzuciłam swojego bloga, od czasu do czasu zaglądając na inne opowiadania, raczej już z sentymentu niż z ciekawości. Jaki przeżyłam zawód, kiedy zapomniałam adresu twojego bloga! Zastanawiałam się jaki on może być, aż w końcu zaświtało mi w głowie jedno zdanie, tytuł rozdziału "Magiczna lista Syriusza" , o ile mnie pamięć nie myli. Wpisałam to w google i OTO JEST - znalazłam z powrotem. Potem za każdym razem, kiedy znów chciałam czytać to opowiadanie wpisywałam tylko tamten tytuł i wszystko ładnie było.
    Oczywiście natchniona czytanymi opowiadania i znów zaczęłam pisać i za chwilę znów przeżyłam kryzys, porzucając blogowanie. Ta przerwa trwała do października, kiedy to przez miesiąc bezproduktywnie siedziałam w domu. Z nudów powróciłam do fan ficków, zaczęłam pisać o młodym pokoleniu i nadrobiłam stracone rozdziały u ciebie.
    No ale do sedna.
    Jak wcześniej już wspomniałam, najbardziej spodobała mi się otwartość bohaterów. Ponad to sprawiłaś, że każdy z nich jest oryginalny, dzięki odmiennym charakterom. Każdą z twoich postaci lubię za coś innego. Syriusza ostatnio coraz mocniej za tą słodką łapkę na torsie, mimo że nie lubię tatuaży :D
    Wiesz, dręczy mnie takie przeczucie, że opowiadanie zbliża się ku końcowi. Proszę, wyprowadź mnie z tego błędu, bo ja je po prostu uwielbiam! I czekam oczywiście na nowy rozdział.

    A tak poza tym, to rozpisałam się nie na temat, ale trudno jest podsumować taką ogromną ilość rozdziałów, dlatego po prostu teraz będę je komentować na bieżąco :)

    Pozdrawiam, dodaję do obserwowanych, żeby niczego już nie przegapić.

    [tracac-siebie.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  5. kocham twój blog ponad wszystko. końcówka mnie strasznie zaskoczyła. Syriusz jest smierciozerca? dodaje do obserwowanych. <3

    OdpowiedzUsuń