Nowy rozdział proszę bardzo, wysprzątane mieszkanie, doładowane konto na maxvideo, wódka na Krakowskim Przedmieściu, czyli tryb sesja - aż mózg staje!
Co do postu mam mieszane odczucia, sama nie wiem, co o nim sądzę. I w ogóle to chyba jakoś mniej Was tu zagląda, szkoda.
- Ja jestem
niewinny! – wydarł się Syriusz do zamkniętych drzwi, a jego głos potoczył się
echem po pustym, wąskim korytarzu. – Ja nie wiem skąd to się wzięło! Przecież
nie jestem śmierciożercą! Wypuśćcie mnie! Jestem niewinny!
Wszystko to było na
nic, nikt nie odpowiadał. Usiadł na podłodze, wyczerpany i wykończony schował
twarz w dłoniach. Będąc tak wystraszonym i zupełnie zdezorientowanym, nie był w
stanie zebrać myśli. Podciągnął jeszcze raz rękaw i zerknął z przerażeniem na
mroczny znak, którego pojawienia się na skórze nie mógł w żaden sposób
wytłumaczyć. Śnił przeokropny sen na jawie, spełnienie koszmarów. Potarł
gwałtownie ramię, jednak wypalone znamię nie chciało zniknąć.
- Ja pierdolę –
wyszeptał, znów szarpiąc rękę. Oddychał głęboko, próbując się jakoś skupić,
choć bez najmniejszego skutku. Nikt mu nie chciał wierzyć, że został wplątany i
nie jest poplecznikiem Lorda Voldemorta. Żaden auror nie dał mu dojść do słowa,
nie pozwolono mu nic wyjaśnić. Zamknęli go w jakimś pokoiku na niskim poziomie
Ministerstwa Magii i zostawili samego, by własne myśli pozwoliły mu zwariować. W
największym zamieszaniu łapanki, która miała miejsce pod pubem, zostali schwytani
on i Fabian Prewett oraz kilku śmierciożerców. Wywiązała się między nimi szarpanina
i silne rękoczyny, później zostali rozbrojeni. Dopiero kilka celnych zaklęć
oszałamiających zdołało opanować sytuację. Wszystko to zadziałało się tak
szybko, że nie mógł odtworzyć obrazu w odpowiedniej kolejności i ostrości.
Zachłyśnięty zatrwożonym osłupieniem mógł tylko doznawać pomieszania zmysłów.
Pytań było tak niebotycznie wiele, a odpowiedzi żadnej. No bo jakim nieznanym cudem
ten skurwysyński znak pojawił się u niego na ręku i nie znikał? Perfidnie
wplątany bał się, że nikt mu nie uwierzy. A teraz czarna magia, przeciwko
której walczył tak zacięcie, odwdzięczyła mu się pięknym za nadobne. Raz i dwa,
na siebie licz sam, przyjacielu.
- Kurwa! – wrzasnął
jeszcze raz, aż go w gardle zapiekło mocno. – KURWAAA! Przecież ja nie jestem
pierdolonym śmierciożercą! Ktoś mnie wrabia!
Wyglądał parszywie, worki pod oczami i szarawa twarz mówiły same za
niego, że nie spał już wiele godzin. Ledwo się trzymał, żołądek z głodu mu się
przykleił do kręgosłupa. Przed nim w burym posłaniu spoczywała trupioblada
dziewczyna z burzą kręconych, ciemnych włosów. Wyglądała na spokojną i jakby
nawet rozmarzoną.
Remus ściskał Tilę mocno za rękę i powstrzymywał łzy, które gromadziły
mu się pod ciężkimi powiekami. Dziewczyna oddychała płytko, niemalże
niewidocznie jej zapadnięta klatka piersiowa unosiła się leciutko ku górze.
Biaława sala Szpitala Świętego Munga nie wyglądała zachęcająco. Jeden markotny
kwiatek zdobił parapet, na ścianie wisiał maleńki obrazek z zachodem słońca. Wszystko
tak bardzo się zmieniło, odkąd Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać doszedł
do swoich tyrańskich rządów.
- Żyj – wybełkotał ciężko Lupin, przyciskając sobie jej chłodną dłoń do
ust i całując ją mocno. Nie był w stanie objąć rozumem ostatnich dwudziestu
czterech godzin, wszystko to wydawało się być jakimś oderwanym od
rzeczywistości, nierealnym złudzeniem. Jeszcze ostatniego wieczoru siedzieli
spokojnie w pubie i pili bez pośpiechu grzane piwo, świętując dostanie się Jamesa
do drużyny, a teraz Tila prawie martwa leżała w szarej pościeli, a Syriusz był
posądzony o bycie śmierciożercą! Merlinie, toż wczoraj pokłócili się na temat
należności do Zakonu Feniksa i narażania życia oraz niebezpieczeństwa!
Drzwi cichutko skrzypnęły i do pomieszczenia wślizgnęła się Dorcas. Ona
również wyglądała okropnie, włosy miała splątane, a na policzku przyklejony
opatrunek.
- Prawdopodobnie to robota Snape’a – mruknęła, wskazując na twarz i
siadając na krzesełku obok Lunatyka. – Sectumsempra – dodała nieco płaczliwym
tonem. – Dalej tak źle?
- Słabo – odpowiedział Remus, spoglądając czule na Tilę. – Jak się
trzymasz?
Nie odpowiedziała od razu. Wpatrując się w swoje połamane paznokcie,
próbowała wyrównać oddech.
- Podobno Goyle nie jest śmierciożercą… nie miał mrocznego znaku i są
podejrzenia, że był pod działaniem klątwy Imperius.
- Niemożliwe – odezwał się zaskoczony Remus. – W jaki sposób? No jak?
Dorcas wzruszyła ramionami obojętnie.
- Lily jest teraz u Christophera i Luki – wycharczała z trudem. – Tam w
tej chwili będzie bezpieczna... poza tym chciała być w Londynie, blisko nas
wszystkich… Dumbledore obiecał, że zajmie się ukryciem… ukryciem… jak tylko
ogarnie cały ten kurewski burdel… To James… to James zabił Jugsona – dodała,
zacinając się.
Lunatyk rozwarł szerzej oczy, słowa z siebie nie mógł wydobyć żadnego.
- Rogacz zabił Lovra Jugsona? – wyszeptał niemal bezgłośnie z
niedowierzeniem.
- To była Kedavra – odparła Dorcas, połykając katar zmieszany z łzami.
– Uratował życie Lily. Teraz Szalonooki go przesłuchuje, trzeba spisać raport i
zeznania. Aurorzy szaleją, nic nie można wyjaśnić…
- Chyba go nie ześlą do Azkabanu?
- Chyba nie.
- Sama – Wiesz – Kto ich napadł pod domem – odezwał się po dłuższej
chwili Remus, zupełnie nie wiedząc, co ma powiedzieć.
- Lily mi wszystko opowiedziała – szepnęła Dorcas, podkulając kolana na
krzesełku.
Przez kilka długich minut milczeli, wpatrując się w mizerną posturę
Tili, która zdawała się oddychać coraz gorzej i ciężej.
- Syriusz…
- Syriusz jest śmiercio-śmierciożercą! – załkała dziewczyna, wtulając
się w słabe ramię Lupina i szarpiąc je lekko. – Ma mroczny znak na ramieniu!
- Dorcas! – oburzył się Lunatyk, ale przytulił ją mocniej. –
Zwariowałaś, że wierzysz w te bzdury! Jak możesz?! Przecież to jakiś śmierdzący
szwindel!
- Mroczny znak…
- Dumbledore na pewno zaraz to wszystko wyjaśni – rzekł chłopak. – Łapa
jest naszym przyjacielem. Już zapomniałaś, jak go torturowali w Chelmsford Park?
On nas wtedy nie wydał, a teraz myślisz, że on jest śmierciożercą?! Nigdy w to
nie uwierzę!
Dorcas zachlipała trochę głośniej, czując niesamowity mętlik.
- Merlinie – wyszeptała, czując zmęczenie na powiekach. – Ja już nic
nie wiem…
- Dorcas, Sama –
Wiesz – Kto posiada ogromną zdolność szerzenia niezgody i wrogości…
Przeciwstawić możemy mu się tylko siłą przekonanej wiary i zawierzenia… Więzy
przyjaźni i miłości nas uchronią w tych ciężkich czasach… Wiedzieliśmy przecież
co nas czeka, już tyle zła doświadczyliśmy, że tylko razem mamy szansę
przetrwać. I przetrwamy… przeżyjemy – wyszemrał po cichu Remus, znów
przykładając dłoń Tili do warg. Starał się wierzyć we własne słowa, ale było to
takie cholernie niełatwe.
- Dorcas? – odezwał
się, jednak dziewczyna nie odpowiedziała. Oparta leciutko o niego, zasnęła choć
na chwilkę. Starała się trzymać i być dzielna, jednak teraz, kiedy na nią
spojrzał, to zauważył głębokie przemęczenie wymalowane na jej zranionej twarzy.
Objął ją delikatnie i znowuż zapatrzył się na Tilę.
Perspektywy nie było
żadnej. Lepiej, żeby dzień jutrzejszy nie nadszedł.
- Jestem jednym z
niewielu aurorów, którzy precyzyjnie potrafią odróżnić prawdę od kłamstwa! –
warknął foremny mężczyzna, opierając się o sekretarzyk, przy którym siedział
James Potter i wpatrywał się w kubek gorącej, parującej kawy stojący przed nim.
– Jestem zastępcą szefa sztabu aurorów i nie dam sobie dmuchać w kaszę!
- Bethlen! – Do
gabinetu wpadł wściekły Alastor Moody z rozwianą czupryną i zawirowanym okiem.
– Zajmij się czymś bardziej pożytecznym! Piętro niżej znajdziesz skrępowanych
zaklęciem antydeportacyjnym Eliota Juncorna, Biffa Gibbona z wyczyszczoną
pamięcią i Matija Artusa! Ilmack Goyle został zwolniony… Raport trzeba
sporządzić, jazda! Protokół sam się nie napisze! I przyślij mi tu Dedalusa
Digla!
Malwin Bethlen
obrzucił zgorszonym spojrzeniem swojego przełożonego, po czym opuścił prędko
pomieszczenie, trzaskając drzwiami. Rogacz podniósł zmęczony wzrok na
Szalonookiego, a jego magiczne, modre oko doraźnie go przeszyło bystrym
spojrzeniem. Chłopak miał już wszystkiego dosyć, czuł się paskudnie i chyba
nadal do końca nie docierało do niego, co właściwie się wydarzyło.
- Ofiara zamachu ma
prawo się bronić bez względu na to czy działanie sprawcy jest umyślne, czy
nieumyślne – odparł twardo Moody, stawiając na biurku swoją piersiówkę i
zasiadając na krześle.
- Ja… Ja nie
chciałem go zabijać – mruknął James, targając sobie bezładnie włosy. – On
torturował moją żonę. Ja… Ja musiałem coś zrobić! – Pilna potrzeba
usprawiedliwienia się paliła go żywym ogniem wewnątrz. – Mogę zapalić?
Moody wyjął z
szuflady biurka paczkę papierosów i podał jednego chłopakowi, podsuwając mu
również popielniczkę. James odpalił i zaciągnął się najmocniej jak tylko
potrafił, aż mu się w głowie zakręciło.
- Nie podlega karze,
kto przekracza granice obrony koniecznej pod wpływem strachu lub wzburzenia
usprawiedliwionych okolicznościami zamachu – odezwał się Szalonooki poważnie. –
Ale musisz mi wszystko opowiedzieć i to z najdrobniejszymi i najdokładniejszymi
szczegółami. Voldemort dopadł Was pod domem, a Wam udało się jakoś uciec.
Mieliście wiele szczęścia, Potter, ale teraz czarno na białym chciałbym
wszystko usłyszeć od samego początku. I nie zmuszaj mnie, bym podał Ci
nielegalnie veritaserum.
Jednak James nie
zdążył nawet ust otworzyć, a do biura wpadł rozchełstany Bartemiusz Crouch,
który pełnił stanowisko Szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
Jego na ogół starannie ulizane i zaczesane włosy były nastroszone, a peleryna
wygnieciona i koślawo zapięta.
- Moody! – zawołał
od wejścia, nawet nie zaszczycając Jamesa swoim spojrzeniem. – Black…
- Nie Blackuj mi tu teraz
– prychnął Alastor. – Przecież chciałeś go osobiście przesłuchać, więc dlaczego
Cię tam jeszcze nie ma?!
- Potrzebuję
jakiegoś świadka – odrzekł Crouch, starając się zachować swój wyniosły ton. –
Daj mi kogoś ze swoich ludzi, ktoś zaufany jest potrzebny… Jeszcze by brakowało
tu nam kogoś niechcianego pod wpływem Imperiusa!
- Złap po drodze
Dedalusa Digle i jego weź – burknął auror niezadowolony. Chwycił papierosa i
też zapalił. – Dumbledore gdzie? – dodał, wypuszczając dym prosto w
zniesmaczoną twarz Croucha.
- W Wizengamocie –
odpowiedział zbulwersowany mężczyzna. – Próbuje wszystko wyjaśnić. Sędziowie
domagają się natychmiastowego skazania śmierciożerców…
- Głowa już mnie
boli od tego całego przybytku rozkoszy – rzekł rozeźlony Alastor Moody, a oko
mu zawirowało rączo. – Syf i chaos w tym Ministerstwie Magii!
Osłabiony Black
siedział na podłodze oparty o chłodną ścianę. Przez ten smętny pokoik
przewinęło się już sporo osób, jednak nikt go nie chciał posłuchać, każdy tylko
go przesłuchiwał nieuprzejmie i oschle. Nie wiedział, co się działo z jego
przyjaciółmi, czy wszyscy byli cali i zdrowi. Nie miał pojęcia, ile czasu już
minęło i czy kiedykolwiek stąd jeszcze wyjdzie. Był złakniony i wykończony,
wpółżywy wpatrywał się w przeciwległą ścianę, tylko co jakiś czas pocierając
czarny tatuaż na przedramieniu. Przechodził prawdziwe piekło, źle przeżyte
życie uwierało go wszędzie. Beznadziejność sprawiała, że miał ochotę wyć i się
poddać. Wszystko to było takie nieuchwytne dla logicznych sieci, nieodgadnione
i nienamacalne dla ścisłych prawd.
Wtem bezdźwięcznie
kliknął zamek w drzwiach. Przez kilka bardzo długich sekund Syriuszowi wydawało
się, że ma już majaki i zwidy. Aż zakrztusił się własną śliną, kiedy do komnaty
weszła otulona długą peleryną Jean Reggie o poczciwej twarzy i ciemnych włosach.
- Na galopujące
hipogryfy – jęknął Łapa, wstając i przytrzymując się ściany. – Co… Jak… jak to?
Co Ty…
Dziewczyna podeszła
do niego niemal bezszelestnie i podwinęła nieszczęsny rękaw jego przepoconej koszuli,
który skrywał złowieszczo czarną czaszkę.
- Syriusz –
wyszeptała, zaciskając dłoń na jego przedramieniu i spoglądając mu w błękitne,
zapuchnięte oczy. W drugiej dłoni ściskała różdżkę.
- Co Ty tu robisz? –
wyspał ledwo Łapa, dotykając jej twarzy. Wyglądała pięknie, zdawała się być
istotą z jakiejś innej, nieznanej krainy.
- Szybko, nie mamy
czasu – odrzekła łamliwym głosem Jean. – Mój ojciec pracuje w Ministerstwie,
wkradłam się tu… Spokojnie, nikt mnie nie widział.
- Co Ty tu robisz? –
powtórzył, nic nie rozumiejąc. Zmęczenie dawało mu się we znaki coraz bardziej.
- Próbuję Ci pomóc.
– Zacisnęła mocniej dłoń na jego ręku i przybliżyła się, napierając na niego. Ton
jej głosu był kruchy, oczy szkliste, a niepewność przybierała na znaczeniu.
- Jean?
Po jej policzkach
potoczyły się wielkie jak grochy łzy, zaś usta odnalazły bez problemu jego
wyschłe wargi. Całowała go tak, jak jeszcze nigdy wcześniej, a zamęt sam w
głowie mu się zasiał. Jej język pieścił jego, a powieki same płakały.
- Kocham Cię,
Syriuszu – wyszeptała bezsilnie. – Kocham Cię i nie mogę żyć bez Ciebie –
dodała delikatnie. – Chciałam o Tobie zapomnieć, chciałam… Oddychać nie mogę,
kiedy Cię widzę… To zakończenie roku, ten czas później, a potem… potem
sylwester… Nie umiem poradzić sobie z własnym uczuciem i z własnym życiem,
jestem chora z miłości obsesyjnej i niespełnionej…
Raptem huknęły drzwi
i do pokoju wpadł poruszony Bartemiusz Crouch i zmiętoszony Dedalus Digle. Jean
jak oparzona odskoczyła od Syriusz, puszczając jego rękę. Wszystko potoczyło
się prędko.
- Black! – wrzasnął
Crouch, celując w niego różdżką.
- Co tu się dzieje? – odparł zaszokowany Dedalus.
- Ja… Ja – zaczęła drżąco Jean, nie patrząc na chłopaka. Wzięła głęboki
oddech. – Przyszłam poddać się dobrowolnie… Jestem śmierciożercą, Black jest
niewinny…
Syriuszowi aż pociemniało przed oczami i ziemia pod nim zadrżała, kiedy
spojrzał na swoją rękę i nie ujrzał żadnego znamienia. Jego skóra lśniła białą
czystością i nieskazitelnością. Za to Jean uniosła wysoko swoje przedramię,
ukazując czarny, błyszczący mroczny znak. Już nic nie mógł zmienić, odezwać
się. Crouch i Digle nie czekając na żadne wyjaśnienia, skierowali swoje różdżki
na dziewczynę. W krainie chorych snów posypała się kolejna głowa.
- Jean! – krzyknął gorzko Łapa ze wszystkich sił, jednak ona nie
zareagowała. – Co?! Co Ty…?!
Chwilę później wpadli porywczy aurorzy, krzycząc narwanie oraz
hałasując i aresztowali Jean Reggie, która nie stawiała najmniejszych oporów.
Łapa został wyprowadzony i zaciągnięty na górę. Nędznie zdezorientowany był
marionetką w rękach jakiś ludzi, którzy niemalże podawali go sobie z rąk do
rąk.
Stał na balkonie w gabinecie Alastora Moody’ego i palił kolejnego
papierosa z rzędu. Dłonie mu się trzęsły, na policzkach lśniły świeże łzy. Co
rusz sprawdzał swoje przedramię, które było czyste i nienaruszone. Chłodny
wiatr go owiewał mrozem, ale to nie dodawało mu trzeźwości.
- Przecież Jean nie jest śmierciożercą! To nie może być prawda…
- To była magia iluzji – odparł Szalonooki, wycierając twarz w dłonie.
- I-iluzji? – wyjąkał James, opierając się o framugę drzwi.
- Wyobraźcie sobie, że potraficie uzyskać dostęp do czyjegoś umysłu…
Albo macie umiejętność „dotknięcia” czegoś lub kogoś na odległość… – odrzekł
auror. – Istnieje rodzaj magii, który potrafi usidlić ludzki narząd wzorku…
Okłamać oko – dodał auro. – Podstępna pułapka iluzji umożliwia kłamstwa i
mataczenie.
- Ja nadal nic nie rozumiem – odezwał się cicho Łapa.
- Takie realistyczne i niesamowite, tak można omotać umysł, stosując
technikę mentalnej iluzji.
- Przecież…
- Jak…
- Chciałeś ze mną rozmawiać… – To na balkon wszedł Dedalus Digle. On też
wyglądał na znużonego. Popatrzył chwilę w niebo, a później spojrzał na Jamesa i
Syriusza. Nawet nie miał siły się uśmiechnąć pokrzepiająco. Zawsze tryskający
optymizmem teraz był cichy i blady.
Styczniowe niebo było granatowe i pełne gwiazd, które będąc świadkami
tych niewyjaśnionych wydarzeń, milczały zawzięcie. Nie było żadnych odpowiedzi.
***
Poranek nazajutrz nadszedł szybciej, niż tego się spodziewali i
chcieli. Kwatera Główna Zakonu Feniksa chyba jeszcze nigdy nie była
przepełniona ludźmi o tak niebywale wczesnej godzinie, a kawa tak prędko nie
schodziła. Ulotna para o zapachu kofeiny mieszała się z dymem tytoniowym, który
szczypał w oczy. Coraz więcej osób można było zobaczyć z papierosem w ręku i
mimo wszystkich ostrzeżeń o mugolskich chorobach wywoływanych przez nikotynę,
to nikt się tym specjalnie nie przejmował. Niestety wojna czarodziejów bardziej
zaprzątała ich myśli. I tak już mieli zdecydowanie za dużo problemów, bez tych
wszystkich nowotworów i chorób układu krążenia czy układu oddechowego.
- Nie mogę… Nie mogę tego zrozumieć – wyjąkał po raz kolejny Syriusz.
Wpatrywał się w niewidoczny punkt na ścianie lub na swoją rękę i mówił niemalże
sam do siebie. Papieros żarzący się w jego ustach był już nieodłącznym
elementem jego wyglądu. Wargi i pomarańczowy filtr tworzyły jedno. Posiniaczone
ciało przykryte płachtami szmat zwanymi ubraniami wołało o pomoc i odpoczynek.
Był zużyty i do niczego.
Dorcas objęła go ramieniem, starając się dodać nieco otuchy, choć i tak
było to kompletnie bez sensu. Przez głupie pocieranie jego skóry nie mogła
sprawić, by poczuł się choć trochę lepiej. Ona sama była otępiała i na dodatek
musiała znosić kapryśne i pełne obawy spojrzenia Christophera.
- Nam też ciężko w to uwierzyć – odrzekła Alicja Carrey, podając Syriuszowi
następny kubek mocnego espresso.
- Ja nie mogłem nic zrobić – kolejny raz spróbował się usprawiedliwić
przed sobą i innymi. – To… to zadziało się tak szybko, że nie wiedziałem… nie
wiedziałem, co się dzieje… Ona się poświęciła dla mnie!
Na wolnym krzesełku obok Łapy usiadł James i rzucił okiem na
przyjaciela. Sam czuł się jak widmo, potępieniec i tak też postrzegał ostatnie
dwie doby – jak coś zamierzchłego i dawnego w nie jego życiu. Został mordercą i
wciąż do niego to nie mogło dotrzeć. Pozbawił człowieka życia, użył zaklęcia
niewybaczalnego… Jego wnętrze było z brudnego kamienia. Próbując robić krok do
przodu, przewracał się. Przerażało go to, że był taki kruchy, łamliwy. Drżące z
nerwów dłonie ukoić mógł tylko błękitny dym kolejnego papierosa. A najgorsze
chyba było to, że wszystko pamiętał tak drobiazgowo i wnikliwie, jakby ktoś to wyskrobywał
w jego czaszce.
Łapa uścisnął go mocno, starając się powstrzymać łzy. Kochał Rogacza
jak brata i tylko on dla niego był najpewniejszą ostoją i podparciem,
przystanią zaufania, jedyną więzią, na której mu tak istotnie zależało. Chciał
mu naprawdę powiedzieć, jak bardzo jest ważny dla niego, ale nie zdobył się na
to.
Jean Reggie i jej głupi, niewytłumaczalny występek godny pożałowania.
Wypełniała go wina w stosunku do tej biednej, nieszczęśliwej dziewczyny, która złożyła
w ofierze swoje życie dla niego. Jej czyn nie był pełen bohaterstwa ani też
poświęceniem dobra dla lepszego. Trudna, niepojęta miłość pchnęła ją w ramiona
chłodnych, tragicznych cel Azkabanu, by tylko chronić jego, Syriusza Blacka. Oddała
własną wolność. Tak naprawdę oboje byli niewinni, aczkolwiek nie można było
tego udowodnić. Czasy były takie, że nie ufało się ludziom. Ciężko było zawierzyć
swoim pobratymcom, a co dopiero obcym. Wiedział, że dziewczyna na pewno tam
umrze wykończona przez dementorów, oddała własne życie w zamian za jego.
- Mój brat wczoraj popełnił samobójstwo – odezwał się niemal bezgłośnie
Elfias Doge. Oczy miał podpuchnięte, czuprynę jeszcze bardziej nastroszoną. – Irvette,
jego żona była pod działaniem Imperius i udusiła dwójkę ich dzieci… Fiodor
oszalał z rozpaczy i się zabił.
- A tej nocy nad domem Flottwellów pojawił się mroczny znak – dodał
posępnie Luka Charming.
- Merlinie – stęknęła Marlena McKinnon, przysiadając na taborecie i
zakrywając sobie usta dłonią. Z jej drugiej strony miejsce zajęła Lily. Była
nieznośnie blada i jakby wystraszona. Najbardziej przerażające szpony trwogi
zaciskały się na jej wnętrznościach, wymalowując grozę i lęk na jej marmurowej twarzy.
Obok zasiedli wymęczeni bracia Prewettowie. Fabian położył na stole olbrzymi
blok czekoladowy i westchnął ciężko. Na ich ciałach również odciskało się
piętno wojny i walki. Na szarych policzkach brakowało przynajmniej kilku
żywotnych kolorów. W dłoni Edgara Bonesa palił się niedopałek, jednak on
zupełnie nie zwracał na to uwagi. Podparty na łokciu niemal zasypiał.
Sturgis Podmore, Emelina Vance i Mundungus Fletcher ściśnięci w kącie
dyskutowali o czymś żywym półgłosem, gestykulując do tego dyskretnie.
Drzwi się rozchyliły i do pomieszczenia wkroczył Albus Dumbledore w podłużnej
pelerynie, a współtowarzyszyli mu Minerva McGonagall i Alastor Moody.
- Zaklęcia ochronne trzeba natychmiast wzmocnić – odezwał się dyrektor
do wszystkich zgromadzonych i wpatrzonych w niego oczu. – Śmierciożercom udało
się przełamać pewien szczebel obronności – wyjaśnił. – Musimy śpiesznie
działać, by ochronić wszystkie nasze domy i rodziny.
- Charming, Podmore, Digle i Longbottom – warknął Szalonooki, a jego
magiczne ślepie prześwietliło każdego po kolei. – Potrzebuję Was w
Ministerstwie Magii. Jest mnóstwo roboty… Crouch chyba się szaleju najadł na
punkcie śmierciożerców i chce aresztować połowę Wielkiej Brytanii. Imperius się
panoszy… Teraz już wszystkich możemy podejrzewać o zdradę. Spuszczam na chwilę
wszystko z oka, a świat schodzi na psy.
- Potter, Black – rzekł Dumbledore, podchodząc do młodzieńców.
- Powinni odpocząć, Albusie – wtrąciła się Minerva McGonagall,
spoglądając z matczyną czułością na swoich byłych uczniów. James chyba pierwszy
raz widział coś takiego w jej kocich, bystrych oczach.
- Chciałbym z Wami pomówić o odrębnej, szczególnej pieczy – powiedział
mężczyzna.
- Albusie, czy to nie może zaczekać jeden dzień? – zapytała twardo
McGonagall. – Potter i Black muszą odpocząć. Przeszli kolejną niewyobrażalnie
trudną próbę i potrzebują sporej dawki snu.
- Czarny Pan nie czeka – syknął Moody, wyciągając piersiówkę i biorąc
łyk.
***
Srebrno-złota kula wisiała na niebie i mieniła się blaskiem swej pełni.
Mroźną noc oświetlał księżyc w całej swej czcigodnej, okrągłej okazałości. Wieczór
można byłoby uznać za dość romantyczny, liryczny wręcz. Jednak do takiego
wniosku się nie dochodziło. Wzrok patrzącego nie widział wszystkiego, co
ukrywał mrok.
Potworna chęć krwiożerczości rozdarła ciało Remus Lupina, deformując
się w wilczy kształt. Błysnęły drapieżne kły i bestialskie pazury. Człowiecza
świadomość odpłynęła wraz z przybywającą ilością futra na jego ciele.
Przeraźliwy zwierzęcy rozum zdominował ludzkie uprzytomnienie. Bestialski
wilkołak, żądny krwi i mięsa, rzucał się po piwnicy swojego domu, odbijając się
od betonowych ścian i wyjąc strasznie. Rozgrzeszenie i przebaczenie nie
nadchodziły, a ból fizyczny potęgował cierpienie psychiczne. Był na krańcu
wytrzymałości, wyjąc bezlitośnie. Okrutne obrazy rzeźbiły się w jego umyśle,
nie sprowadzając nawet krzty uśmierzenia, a wręcz przeciwnie. Pseudo życie go
przerastało. Męka była ogromna, a jedyne ukojenie odnajdywał w karaniu własnego
przekleństwa. Z lubością zatopił kły we własnym boku, skowycząc bezdusznie. Krew
spłynęła strużką, sklejając sierść. Znów ukąsił sam siebie, skomląc, i jeszcze
raz. Chciał się skazać na śmierć, bo życie nie było nagrodą. Uwięziony we
własnym domu poznawał kolejny raz smak odrzucenia i odosobnienia.
Tej samej nocy mrok okrywał też inne ciała. Wieczorne światło księżyca
wpadało przez okno, rzucając półcień. Kominkowy ogień palił się dumnie długimi
jęzorami gorąca, zaś najmocniejsza butelka Ognistej Whisky Blishena stała na
dywanie opróżniona do połowy.
- Tak bardzo Cię kocham – jęknął James, ujmując twarz Lily w swoje
dłonie. – Nigdy nie chciałem narażać Cię na takie niebezpieczeństwo…
- Jesteśmy wzajemnym zagrożeniem dla siebie – odparła ciężko
dziewczyna. W jej oczach czaiły się łzy.
- Prze-przepraszam Cię za wszystko – wydukał Rogacz, przyciskając ją do
siebie mocno i napawając się zapachem jej skóry, równocześnie powstrzymując
szloch. – Nie chcia-chciałem stawać się mordercą…
- Uratowałeś mi życie – odrzekła z trudem Lily, czując jak zbiera się
jej na płacz. Wolała sobie nie przypominać bólu, jaki zadał jej Cruciatus.
Pragnęła echo tych kilku sekund wymazać na zawsze. Jedynie zamknąć oczy i wpierać
sobie, że to zła mara.
- Muszę Cię chronić za wszelką cenę, bo nie wyobrażam sobie życia bez
Ciebie. – Musnął jej miękkie wargi, a ona mu się oddała. Pocałował ją tak,
jakby była to ostatnia rzecz w jego życiu. Musiał wierzyć w swoje szczęście, bo
wciąż ją miał. Nie mógł pozwolić zasianej niepewności wykiełkować. Zaufanie nie
zniknęło, wciąż trwało w jego życiu i jako definicja w słowniku.
- Jimmy – wyszeptała Lily, wtulając się mocniej w chłopaka. – Kochaj
mnie – dodała, trzęsącymi się dłońmi ściągając z niego koszulkę. Rogacz poczuł,
jak znajome ciepło rozlewa mu się w okolicach żołądka. Świat nie stanął w
miejscu, a zegar dalej tykał.
Rudowłosa spojrzała na swojego męża z lubością i dostrzegła w jego
wzroku pragnienie. Zaczął z wolna rozpinać guziki jej bluzki, rozkoszując się
każdym calem odkrywanego ciała i aż jęknął z zachwytu, ściągając biustonosz. Silne
ręce obejmowały dziewczynę w talii, a męskie usta składały aksamitne pocałunki
na szyi. Strumienie błogości zmąciły jej myśli, mogła tylko poddać się magii
jego dłoni. Oddech miała głęboki i przyspieszony. Pozbyła się resztek niepotrzebnej
odzieży i usiadła na brzegu sofy. Bez słowa wyciągnęła ręce do Jamesa,
przygryzając wargę.
- Gumka?
- Mam dni niepłodne.
James zrozumiał natychmiast i oczy rozjaśniały mu się niesamowicie. To
spojrzenie przepaliło ją na wylot i podnieciło do granic możliwości. Jednym,
silnym ruchem James poderwał ją, sadzając gwałtownie na stole i rozpinając
pasek od dżinsów, które zsunął nieco wraz z bielizną. Był gotowy od razu.
Rozłożył jej uda i po prostu wszedł w nią z całej siły. Już dawno nie był tak
dziki, zachowywał się jak roznamiętnione zwierzę. Z każdym pchnięciem docierał
coraz głębiej, a narastające fale rozkoszy przepływały przez jej skórę. Nieopanowany
oddech zamienił się w niekontrolowany jęk.
- Zwolnij na chwilkę – wysapała Lily, odchylając się z lekka.
Ale Rogacz nie słuchał. Zachowując się dosłownie jak maszyna, trzymał
ją za biodra i uderzał coraz szybciej, zapamiętując się w tym dzikim rytmie i
tętnie.
- James – wyskamłała półprzytomnie rudowłosa. – Już nie… nie mogę…
Chłopak się nachylił nad nią i założył sobie jej nogi na pas.
- Kochanie – chrapliwie wyszeptał. Podniecenie jakie Lily ujrzała w
jego oczach, sprawiło, że oszalała z odurzenia. A potem chwycił ją za włosy i
przyciągnął jej twarz do swojej. - Będziesz dla mnie szczytować? – zapytał
takim tonem, że ziemia niemal się rozstąpiła przed dziewczyną. Zatraciła się w
tej żądzy, krzycząc.
Bezsilni oboje padli na blat stołu, który ledwo stał na swych miernych
nóżkach.
Nieoczekiwanie trzasnęły frontowe drzwi i do pokoju wszedł Syriusz,
trzymając różdżkę w ręku.
- Uooou! – zawołał, odwracając się niezwłocznie tyłem. – Zły widok,
zły. Ubierać się.
James zapiął spodnie, rechocząc głośno.
- Idę pod prysznic – odrzekła Lily, osłaniając się nieco koszulką Rogacza
i wbiegając zgrabnie po schodach.
- Widziałem, że zerknąłeś – odparł James, podchodząc do przyjaciela i
próbując się lekko uśmiechnąć. – Chyba już późno jest, prawda?
- Nie chcę sam siedzieć – odpowiedział Black, wieszając kurtkę na
haczyku i rzucając paczkę papierosów na stół, który jeszcze był gorący od
miłosnych ekscesów sprzed chwili. – Mogę u Was spać?
- Oczywiście, stary – skwitował Rogaty. – Dorcas gdzie?
- U mamy. Chciała się upewnić, że zabezpieczenia domu nadal działają –
odezwał się ponuro Syriusz. – Poza tym ma iść jutro do pracy.
- Pościelę Ci – rzekł James, wciąż mając w pamięci ostatnie kilka
minut.
- Rogaś, mogę spać z Wami? – spytał cicho Łapa, wbijając wzrok w
podłogę, jakby chciał ją przewiercić. Potterowi nie wydało się to śmieszne,
wprost odwrotnie. Nigdy nie widział takiego Syriusza. Chłopak wyglądał jak
wynędzniały okruch.
- Myślę, że Lily nie będzie miała nic przeciwko – powiedział Rogacz,
przytulając przyjaciela mocno. – Jesteśmy z Tobą i nie zostawimy Cię. Nigdy.
Obu przytłaczał ciężar doświadczeń, które już mieli za sobą. Nie umieli
zgadnąć, za co przyjdzie im zginąć, jednak wiedzieli, że nie oddadzą życia za
nieprawdziwą słuszność. Wierzyli, że w końcu ujrzą w sobie wolnych ludzi oraz
wolność wypracowaną w dzielności serc i w pocie czoła.
***
- Tila nadal nie odzyskuje przytomności – mruknął boleśnie Lunatyk,
zasiadając przy stoliku i otwierając butelczynę kremowego piwa.
- Jestem pewny, że wkrótce się obudzi – odrzekł James, podrygując
różdżką i lewitując dzbanek z kawą i zakąski na stół. – Musisz być dobrej
myśli.
- Jest mi naprawdę ciężko. – Chłopak skrzywił się nieco, bo pogryziony
bok ciała bolał go dotkliwie i utrudniał wszystko, rana była na tyle głęboka,
że trzeba było ją zabandażować. Głębokie westchnięcie było tylko przerwaniem
ciszy, która nastała. James z Syriuszem wpatrywali się w niego, a on nie
wiedział, co ma powiedzieć. Wydawało mu się, że żyje w półzmierzchu nocy i
kontakt z ludźmi w czasie dnia jest trudniejszy.
- Remus, odsuwasz się od nas – bardziej stwierdził, niż zapytał Łapa,
również otwierając sobie piwo.
- Ja? – Oburzenie aż tryskało z tego pytania. Lupin z reguły nie był
nerwową osobą, raczej był pogodzonym ze swoim losem prostym człowiekiem.
- Nie było Cię na ostatnim zebraniu – odparł cicho Rogacz. Wpatrywał
się bardzo intensywnie w przyjaciela, jakby starał się coś wyczytać z jego
twarzy jak z otwartej książki.
- Co Wy chcecie mi dać do zrozumienia? – obruszył się Lunatyk, nie
mogąc nic pojąć.
- Że nie chcemy Cię stracić – odparł pilnie James.
- Pełnia była – wycedził przez zaciśnięte zęby Remus, obrzucając ich
pogardliwym spojrzeniem. Zlekceważył fakt, że jego przyjaciele zupełnie nie
zainteresowali się tym zdarzeniem, przecież nie musieli.
- Pełnia – powtórzył Syriusz. Zerkał na Lupina i sam bał się swych
reakcji. Przez przebłyski przebijały się tłumione myśli, że przecież…
- Czy Wy mi nie ufacie? – Lunatyk pociągnął solidnego łyka z butelki,
by zatrzymać jakieś gwałtowniejsze reakcje. Wewnątrz się cały trząsł.
- Przepraszamy, stary, że z Tobą nie byliśmy – odezwał się cicho James,
chcąc nieco złagodzić atmosferę. Starał się mieć czysty umysł i nadal pełne,
głębokie zaufanie. – Nie powinniśmy Cię zostawiać…
- Ależ nie ma sprawy – warknął Remus. – Przecież to nie Wasz problem –
dodał, próbując powstrzymać wściekłość. – Sam się uporałem ze swoim futerkowym
kłopotem, demolując własną piwnicę! Ale wszystko jest w porządku, wszak o nic
mnie nie podejrzewacie! Wypełniam rozkazy Dumbledora, tak samo wystawiam swoje
nędzne życie na próbę, moja kobieta walczy ze śmiercią w szpitalu, ale przecież
nie wzbudzam zaufania! Pierdolony Luka Charming wzbudza, a ja nie!
Łapa wcisnął się mocniej w krzesło, mając nadzieję, że nie wybuchnie.
Chciał rozumieć Lunatyka, pragnął mu pomóc, ale nie mógł sobie poradzić z
odczuciem i wrażeniem, że coś jest nie tak. Sam sobie zadawał pytania i toczył rozpaczliwą
batalię.
Nie ufasz Remusowi? To jest wilkołak. To Remus.
- To nie tak – zareagował natychmiast Rogaty. – Stary, przecież nigdy…
- No jak nie? – zapytał całkiem szyderczo Lunatyk. Kilka zmarszczek
zalśniło na jego szarej twarzy, jasne włosy opadły na czoło. – Kiedy życie daje
Ci kolejny raz w twarz, to uśmiechnij się z politowaniem i powiedz, że bije się
jak ciota, no nie? Wiele razy na akacjach narażałem życie dla Zakonu nawet
bardziej niż Wy, żyję jako społeczny wyrzutek w odosobnieniu, a nigdy w Was nie
zwątpiłem! Jak myślisz, Łapo, jak znaleziono u Ciebie mroczny znak, to kto
pocieszał Dorcas i zapewniał ją, że na pewno nie jesteś śmierciożercą, no… jak
myślisz? Przecież nie James. Ja – dodał wzburzony, oddychając głośno.
- Meadows uwierzyła, że jestem śmierciożercą? – zapytał ze złością
Syriusz, nie zdając sobie nawet sprawy, że zaciska bezwiednie pięści.
- Sam – Wiesz – Komu właśnie o to chodzi! – prychnął gniewnie Lunatyk. –
Już się kłócimy. Ziarno nienawiści i niezgody zostało zasiane, a ta przyjaźń
może być pierwszą częścią tych koszmarnych żniw!
- Łapo, ogarnij się – mruknął James. – Lunio ma słuszność. Jeśli
przestaniemy sobie ufać, to nie mamy żadnych szans. Kłamstwo, fałsz, zdrada… to
teraz metody Sam – Wiesz – Kogo. Nie możemy się im poddawać.
Syriusz zamknął oczy i wyrównał przyspieszony oddech. Sam nie wiedział,
co się z nim dzieje. Nie chciał tak się zachować, ale to było dużo silniejsze od
niego. Lupin miał rację. Nie mógł pozwolić, by wiara w przyjaciół została
zachwiana.
- Remi, staruszku – odezwał się po chwili Black. – Przepraszam Cię… ja
nie wiem… zupełnie nie wiem, co mnie opętało…
- Daj spokój – uciął to wszystko Lunatyk. – Po temacie.
- Przepraszam – powtórzył skruszony Syriusz. – Nie wątpię w Ciebie.
Jednak brak ufności obudził niesnaskę, która zawisła nad nimi jak
czarna chmura. Nie wracali do tej rozmowy, bo tak było lepiej, wygodniej. Lupin
dotkliwie odczuł na swojej skórze, że należy dbać przede wszystkim o własny
kark. Bolały go wszystkie niedomówienia, jednakże przemilczał to ze spuszczoną
głową. Karmił się strawą o czystej przyjaźni.
Mogło się wydawać, że Syriusz nie był do końca łatwym facetem. Jego
cyniczność, inteligencja oraz lotność i wielość podbojów utrwaliły jego
przeświadczenie wspaniałego kochanka, urokliwego i mądrego rozmówcy, a także
mężczyzny, który jak najbardziej nie nadaje się do stałego związku.
- No cześć. – Chloe otworzyła mu drzwi od swojego niewielkiego
mieszkanka, odziana w skąpą koszuleczkę i króciutką spódniczkę. Zmierzyła go
nieobojętnym spojrzeniem. Black oczywiście wyglądał nad wyraz pociągająco z
dwudniowym zarostem i włosami opadającymi na oczy. Skórzana kurtka dodawała
wszystkiemu zadziornej nonszalancji.
- Wejdź – dodała dziewczyna, przepuszczając go. – Co Cię tu przywabiło
o tak późnej porze?
Chloe mogła przysiąc, że patrząc w twarz chłopaka, można było ujrzeć
zachętę do seksu na jedną noc. Albo chociaż na jedną godzinę. Stał bez słowa,
jakby ze zmrożonym nastrojem.
- Kawy? Wódki?
- Może być jedno i drugie – odparł kpiąco, zasiadając na welurowej,
twardej kanapie.
- Więc słucham – odparła bezceremonialnie, stawiając przed nim
filiżankę mocnej parzonej i kieliszek czystej.
- Lilith mi powiedziała o dziecku Aminat – odparł, a z tonu jego głosu
można było wyczuć niezadowolenie. Ostatnie dni sprawiły, że sińce spod jego
oczu nie chciały zniknąć, ale to dodawało mu tylko powabu.
- Ah – westchnęła Chloe, wypijając duszkiem swój kieliszeczek. – Tak, Aminat
urodziła dziecko.
- Moje dziecko? – zapytał wprost i też wychylił swoją kolejkę. Wódka
była mocna, oczyszczała z brudów i piekła należycie w gardło.
- Twoje – odpowiedziała dziewczyna. – To syn.
Łapa nie odezwał się, miał wrażenie, że zapomniał, jak się oddycha.
- Skąd pewność?
- Człowieku – parsknęła Chloe. – Macdowell była chodzącym uosobieniem
cnotliwości i niewinności. Nie miała nikogo później, a brzuch urósł.
- Dlaczego się do mnie nie odezwała? – Syriusz nieco stracił na
pewności siebie. Napełnił kieliszki nową porcją zimnej wódki.
- Nie sprawiasz wrażenia mężczyzny, którego życiowym celem jest
tatusiowanie dzieciakowi z wpadki – odrzekła Gallagher. – Poza tym skończyłeś
Hogwart… Gdzie Macdowell miała Cię szukać? Cały kontynent przeczesać z płaczącym
tobołkiem w rękach?
- Gdzie ja ją znajdę? – zapytał i wypił swoją pięćdziesiątkę.
- Z tego co pamiętam, to mieszka w Billings. W Montanie – odparła. – Co
nas nie zabije, to wzmocni nasze drinki. Cheers.
- I też się napiła, nawet się nie skrzywiając.
- Pożycz mi trochę dystansu – odezwał się Syriusz, trawiąc informacje.
Serce tłukło mu się nieznośnie o żebra. – Muszę się z nią zobaczyć. Zdobądź
adres, proszę.
- Piekło jest pełne takich ludzi jak Ty – rzekła sarkastycznie Chloe,
uśmiechając się nieskalanie i nalewając wódki.
- Załatwisz mi adres? – zapytał jeszcze raz.
- Tak – odpowiedziała i wypiła swoją kolejkę. On zrobił to samo. W
głowie mu błogo zaszumiało.
- Będę się zbierał – stwierdził, wstając i zarzucając kurtkę.
- Nie wypiłeś kawy – odparła drwiąco i przymrużając oczy.
- Straciłem ochotę – mruknął z przekąsem, kierując się do drzwi. –
Jeszcze raz dzięki za wszystko.
- Proszę bardzo – odpowiedziała zadziornie dziewczyna. Spojrzała
Blackowi prosto w jego lazurowo błękitne oczy i skupiła na sobie jego wzrok. W
tym momencie jej zwinne dłonie poczęły rozpinać pasek od jego spodni. Była
naprawdę bezpośrednia.
- Jak bardzo wyposzczony i wygłodniały jesteś? – spytała, zsuwając jego
dżinsy.
- Tak bardzo jak Ty zdzirowata – skwitował całkowicie zaskoczony. Jego
oddech gwałtem przyspieszył, wydawało się, że tlenu zabrakło w pokoju. Oparł
się o drzwi, nie bardzo wiedząc, co się dzieje.
- Kiedy klękam na kolana, to nie oznacza, że się modlę – wymruczała,
osuwając się na podłogę.
- Ahh – przeciągły, niekontrolowany jęk wydobył się z gardła Łapy. Asertywność
nie należała do jego zalet. Jej język był wspaniale mokry i sprężysty, a wargi
niemal satynowe. – Jakie… jakie to nieziemskie, kiedy panna zapomina, że jest
dobrze wychowana – dodał, zrzucając swoją czarną skórę na podłogę.
Gorączkowo i pośpiesznie zdejmowali z siebie ubrania w drodze do
sypialni, ale nie dotarli na łóżko. Byli już zemdleni z pożądania. Syriusz
pchnął Chloe na stojące pod oknem biurko i bez najmniejszego cienia skrępowania
podciągnął jej spódniczkę tak wysoko, jak się dało. Odsunął na bok kawałek
koronki, który był najskąpszymi na świecie majtkami i wbił się w nią tak mocno,
że spadłaby z blatu, gdyby nie trzymał jej z całej siły w talii. Przyjemność
była niewiarygodna. Biurko trzęsło się, a dziewczyna tańczyła biodrami pod
wpływem jego posuwistych ruchów, chłonąc go jak najgłębiej. Czuł jej skurcze,
jednak nie zamierzał kończyć. Obrócił ją tyłem do siebie, tak, że położyła się
brzuchem na chłodnym pulpicie. Jedyne o czy marzyła, to być posiadaną i
zniewoloną przez prawdziwego mężczyznę.
- Powiedz, że chcesz, żebym Cię zerżnął – wycharczał gardłowo. –
Powiedz moje imię – dodał, całując ją szorstko. Wiedziała, że on zrobi to,
czego pragnie, a ten pocałunek rozpalił ją jeszcze bardziej.
- Sy-Syriusz – wysapała z trudem. – Zerżnij mnie! Proszę!
- Powiedz, że nie możesz mi się oprzeć – szeptał między kolejnymi
urywanymi pocałunkami i pieszczotami. Spojrzała mu prosto w oczy i już nie
musiała nic mówić.
Rozpłaszczył ją na chłodnym drewnie biurkowego pulpitu i jednym ruchem
znów się w nią wdarł. Odrętwiała od nadmiaru przyjemności prawie szczytowała.
Brutalne uderzenia Syriusza stawały się coraz mocniejsze i silniejsze. Zacisnął
mocno oczy i w końcu opadł na nią, dochodząc.
Gdy całował ją przelotnie na odchodne, nawet nie patrzył jej w oczy.
Chloe nie spodziewała się niczego więcej. Wystarczył jej spazmatyczny seks i
Black jako kochanek. A on był bez dyskusji w tym doskonały.
***
Syriusz leżał w pomiętej pościeli. Pety w popielniczce i przeogromny
zaduch w pokoju wskazywały na to, że spędził tak kilka ostatnich dni.
Wpatrywanie się przed siebie i wypalanie niedopałków było teraz małą
codziennością przeplataną przez mokre sny. Gorące przemyślenia falami zalewały
mu umysł. Aż dziw, że mu para z uszu nie szła.
- Łapo? – To do pokoju wszedł James, krztusząc się i krzywiąc nos od
smrodu i duchoty. – Jeszcze się nie udusiłeś?
- Jim – stęknął Black, podnosząc się do pionu i biorąc kolejnego papierosa.
- Od kiedy się tak do mnie zwracasz?
- Nieważne – mruknął Syriusz.
- Wyglądasz odrażająco – stwierdził Rogacz zgodnie z prawdą. Poczochrał
sobie włosy i poprawił okulary na nosie.
- Po co przyszedłeś?
- Dawno Cię nie widziałem – odparł James, siadając na skrawku łóżka i
przypatrując się przyjacielowi. – Stęskniłem się.
- Daj spokój – warknął Łapa.
- Nie wmawiaj mi, że mi na Tobie nie zależy – burknął Rogaty, biorąc
papierosa od Syriusz i zaciągając się. – Co się dzieje?
- Rogaś, chyba muszę Ci się do czegoś w końcu przyznać – żachnął się
Black jękliwie. –Nie mogę już tego w sobie dusić.
- Możesz mi powiedzieć wszystko – odrzekł solennie James.
- Zakochałem się.
Ależ się mąci. Masz racje. Ta nieufność, nienawiść, ci wszyscy śmierciożercy. Ludzie nie wiedzą jak funkcjonować, czemu się poświęcać, z kim być. Na początku strasznie szkoda było mi Syriusza. Siedział sam, odosobniony, skonfundowany tym, co się stało. Nie dziwię mu się. Sama bym chyba zwariowała siedząc w takiej klitce oskarżona o coś, czego nie zrobiłam. Ale cieszę się, że wyszedł z tego cało. Ogromnie szokuje mnie sprawa jego dziecka! Wplątał się w przysłowiowe gówno. Ciekawe jak z tego wybrnie.
OdpowiedzUsuńWiesz, totalnie rozczuliło mnie to, kiedy spytał się Jamesa czy może z nimi spać. To było takie... kochane i niewinne. Ale za chwilę, kiedy to przespał się z Chloe aż krew we mnie zawrzała. A co z Dorcas? I, jeszcze się zakochał. Kurwa. A to podobno za kobietami nadążyć nie można.
Bardzo lubię opisy seksu. Nie robisz tego wulgarnie, dobierasz idealne do sytuacji słownictwo, nie ma w tym przesady. Przyjdę do ciebie w sprawie tych opisów po radę, kiedy u mnie w opowiadaniu dojdzie do tego momentu :D
Miałam jeszcze wspomnieć o Lunatyku. Zrobiło mi się przykro czytając opis jego przemiany. Faktycznie powinien ktoś z nim być. Taki samotny i opuszczony, praktycznie będący zagrożeniem, tak naprawdę potrzebuje kogoś u boku. Nawet jako wilkołak. A podejrzenia najlepszych przyjaciół i dodatkowo troska o umierającą ukochaną w niczym nie pomagają...
Ciesze się, że mimo panującej sesji, dałaś radę coś tu wrzucić. I nie martw się, do mnie też mało kto zagląda, ale piszę dalej. Chociażby dla siebie.
Pozdrawiam serdecznie.
[tracac-siebie] :)
Może tym razem uda mi się coś tutaj a nie na starym blogu.
OdpowiedzUsuńFajnie wybrnęłaś z Syriusza, szkoda mi go było bardzo. A to jego pytanie o spanie z Potter'ami było.. no nie wiem, brakuje mi aż słów :) ale świetnie pokazało, że nawet taki typ jak Black nie jest z kamienia. No i rzeczywiście skacze bardzo z kwiatka na kwiatek, Dorcas, Chloe, a potem to zakochanie... ale może sobie uświadomił przez to wszystko, że tak naprawdę to zależy mu na Dorcas ;)
Miło było znaleźć nowy rozdział przy nauce do egzaminów ;)
powodzenia w sesji! :*
To co chciałam tu napisać zawarły w swoich komentarzach poprzedniczki, więc nie mam pojęcia co mogłabym dodać po za tym, że po prostu nie mogę się doczekać co będzie dalej... Uwielbiam to jak piszesz i pisz dalej ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i z niecierpliwością oczekuję kolejnego rozdziału ;D
"Rogaś, mogę spać z Wami?" - epickie pytanie - najlepsze zdanie jakie przeczytałam na tym blogu ever! Poza tym poruszyła mnie jeszcze końcówka. W kim do diabła zakochał się Black? No i co zrobi z faktem, że został tatusiem?? Jakoś nie widzę go w tej roli za bardzo.
OdpowiedzUsuńZauważyłam, że zrobiłaś coś z tymi kropkami - znacznie lepiej się czyta! Czekam z utęsknieniem na dalszy ciąg i powodzenia podczas sesji oczywiście ;))
ja zagladam i czekam na dalszy ciag! ';)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
nareszcie! znalazłam twój blog chyba z tydzień czy dwa temu... i nadrobiłam wszystko jak leci od pierwszego rozdziału z tamtego blogu i dzisiaj skończyłam nareszcie... chociaż nie wiem czy się cieszyć, bo teraz nie będę miała notki do przeczytania kiedy tylko mi się podoba ale tak się wciągnęłam że nie mogłam przestać czytać. na początku trochę zwątpiłam jak zobaczyłam ile masz notek... kilka ich było. ale jestem z siebie dumna że je szybko wszystkie nadrobiłam i teraz będę już na bierząco :D super że teraz masz bloga na blogspocie bo tez mam konto i będę tak smacznie dostawać powiadomienia!
OdpowiedzUsuńahhh ciężko opisać wszystkie te rozdziały w jednym komentarzu ale powiem ci tyle ze czytając przeżywałam z bohaterami wiele chwila radości, smutku, zdziwienia, niedowierzenia, oburzenia i wiele wiele innych. podoba mi się to że dopasowałaś tą historię do tego co działo się w Harry'm Potter'ze ale zarazem sprawiłaś że jest twoja i wszystko ładnie ze sobą się łączy.
bohaterowie są wyraziści każdy jest inny i świetnie ich wykreowałaś. James jest taki kochany uwielbiam go od pierwszego rozdziału, Syriusz mówiąc szczerze czasem o mnie naprawdę wkurwia, a czasem zwyczajnie go kocham, Dorcas jest niezwykle wyrazista, ale mam wrażenie że teraz lekko sobie nie radzi i jest w rozsypce, bo jak była w Hogwarcie to jakoś to wszystko trzymała razem ale czasy się zmieniają i ludzie się zmieniają. Lily... na początku to szczerze mi na nerwy działała ale teraz ja uwielbiam są dla siebie idealni z James'em. Remus podpadł mi z tą zdradą :D a tęsknię za Angie bo bardzo ją lubiłam a teraz jej nie ma i nie nawet wzmianki :D mam nadzieję, ze napiszesz co urodzi D: a Peter to mi go szkoda ale jak przypomnę sobie jakim ścierwem się stanie to od razu mi przechodzi.
jak byli w Hogwarcie to mniej było tego jaki terror Voldemort panoszy,ale w sumie jest to zrozumiałe bo byli chronieni przez Dumbledora, ale podoba mi się to ze teraz w dorosłym życiu możemy zobaczyć jak straszne były to czasy. w nowszych rozdziałach czuć ten terror, tą tajemniczość taką troche nedzę i w ogóle ze bohaterom ciężko się w tym odnaleźć i zwyczajnie są zmęczeni. wcześniej było beztrosko a teraz zaczyna się prawdziwe życie.
a z tych nowszych wpisów i newsów to OMG ŻE SYRIUSZ MA DZIECKO?! to się zdziwiłam :D ale mam nadzieję, że ją znajdzie i zajmie się rodziną bo to ważne. a no i przykro mi dla tej dziewczyny, która poświeciła się dla Syriusza...
hmmm mam tyle rzeczy do powiedzenia ale jakoś nie pamiętam i tak w miare długi komentarz wyszedł :D
a no i powiem ci, że jest to najlepszy blog o Lili i James'sie jaki czytałam! i z pewnością najdłuższy jaki kiedykolwiek czytałam :D ale mam nadzieję, że dokończysz to i nie porzucisz tego w pewnym momencie :D
czekam z niecierpliwością na kolejną notkę :D
xoxo